Imperium Aurum Romanum. Klejnoty starożytnych Rzymian
Rzemieślnicy rzymscy przez wiele stuleci inspirowali się (chociaż nazwanie tego inspiracją jest wielkim niedopowiedzeniem) greckim i etruskim wzornictwem. Jak na wielkich imperialistów przystało – podbijając nowe lądy grabili wszystko to, co stało na ich drodze i co wydawało się być przynajmniej względnie wartościowe. Tak też było z grecką sztuką jubilerską – zwiewną, stonowaną, pełną wyrafinowanej harmonii. Era odwzorowywania nie mogła jednak trwać wiecznie. Pewni siebie potomkowie Romulusa uwierzyli we własne siły i stworzyli styl niepowtarzalny – bogaty jak Imperium, krzykliwi jak jego mieszkańcy.
Na bogato i z przytupem!
Rzymscy rzemieślnicy tworzyli biżuterię z jasno określonym zamysłem -miało być bogato, bardzo ozdobnie i z przepychem. Pierścienie czy kolczyki musiały być prestiżowe, rzucające się w oczy, krzykliwe – tak, aby wzbudzały podziw i podkreślały majętność właściciela. Nie chodziło o harmonię czy wyrafinowaną formę, ale o użycie jak największej ilości jak najdroższych materiałów.
Źródła: www.flickr.com
Wśród tych ostatnich królowało złoto. Nie byle jakie, bo żółte, uzyskiwane głównie z przetopionych monet (najczęściej złupionych lub wziętych w wieczną niewolę w postaci nakładanych na podbite państwa podatków). Monety wybijano wówczas z 18 lub 24 karatowego złota, więc wykonywane z takiego kruszcu kosztowności były naprawdę drogocenne.
Oprócz żółtego, najmocniej pożądanego złota, względnym wzięciem cieszyły się też inne metale – złoto białe (nazywane bladym), brąz, żelazo i srebro. Na fali podbojów w Galii, Rzymianie zaadaptowali też sztukę wytwarzania ozdób z drewna czy skór dzikich zwierząt. Jednak to szczerozłote bransolety, kolczyki, medaliony i słynne sygnety były najbardziej widowiskowe, a przez to – najwyżej oceniane i skrywające w sobie największy prestiż.
Trendseterzy z wiecznego miasta
Jakby złotego blasku było mało, mieszkańcy Imperium chętnie inwestowali w błyskotki zdobione szlachetnymi kamieniami. To zresztą Rzymianie zapoczątkowali modę na ozdoby wysadzane diamentami i szmaragdami. Do tego, bardzo mile widziane były błyskotki uzupełnione o szafirowe, rubinowe czy granatowe oczka oraz wkłady z chryzoprazów, opali, akwamarynów i agatów.
Poddani cesarzy mieli szeroki dostęp do szlachetnych i półszlachetnych kamieni. Wielka, niezwyciężona przez wiele wieków armia podbiła praktycznie cały, ówczesny świat. W konsekwencji imperialistycznych ambicji – drogi ze wszystkich najbogatszych skarbów i naturalnych źródeł prowadziły do Rzymu.
Licencja CC, autor gauiscaecilius
Zamiłowanie do błyszczących kamieni nie było jednak podyktowane próżnością. A przynajmniej – nie tylko o próżność i manię posiadania się rozchodziło. Rzymianie byli zabobonni i wierzyli, że piękne szmaragdy (ulubieńcy samego Nerona, który przez duży, szmaragdowy kryształ oglądał krwawe walki gladiatorów) kryją w sobie uzdrawiającą moc, a ogniste rubiny przynoszą szczęście w miłości.
Ogromnym wzięciem cieszyły się także bursztyny. Mimo że były one wydobywane nad Bałtykiem, starożytni Rzymianie byli święcie przekonani, że bursztyn (zwany lyncurium) to nic innego jak skamieniały mocz rysia, a jego barwa zależy od tego, jakiej płci był ten sympatyczny drapieżnik. Jasne i ciemne bursztyny były towarem luksusowym. Za średniej wielkości bursztynową figurkę (tak jak za kość słoniową) należało zapłacić tyle, ile za rosłego niewolnika!
Unisex? Nigdy więcej!
Na uwielbieniu dla szlachetnych i półszlachetnych kamieni nie kończy się lista rzymskich zasług dla jubilerskiego rzemiosła. Mieszkańcy Cesarstwa jako pierwsi wprowadzili ścisłe ograniczenie i podzielili biżuterię na kobiecą i męską.
Propozycje dla panów były wyjątkowo okrojone. Rzymscy mężczyźni (w odróżnieniu od egipskich faraonów, którzy obwieszali się kilogramami złotych ozdób) znalazły się jedynie pierścienie i sygnety. Restrykcja ta nie stanowiła jednak o żadnych ograniczeniach, więc panowie (zwłaszcza ci najzamożniejsi) z lubością nosili po kilka lub nawet po kilkanaście pierścieni na każdym z palców obu dłoni. Tyle tylko, że złote ozdoby zarezerwowane były dla dygnitarzy i cesarskich ulubieńców. Cała reszta musiała zadowolić się żelaznymi obrączkami.
Nie wszystkie pierścienie służyły jedynie za ozdobę. Gros z nich pełniło ważne, użytkowe funkcje. Pierścienie i sygnety służyły za ochronne talizmany czy insygnia świadczące o ważnym, piastowanym przez ich właściciela urzędzie. Oprócz tego Rzymianie wprowadzili jako pierwsi pieczęcie sygnetowe – takie jak słynny, eksponowany w British Museum pierścień z monetą, który ozdobiony został dodatkowo wizerunkami cesarza Antoninusa Piusa i jego żony Faustyny.
Źródła: www.flickr.com
Owszem, to nie rzymianie „odkryli” pieczęcie sygnetowe – podobne rozwiązania stosowali między innymi legendarni Babilończycy. To jednak pierścienie-autografy z Imperium Romanum dopracowano do tego stopnia, że „wynalazek” zyskał sławę na całym świecie i do dziś jest wykorzystywany we względnie niezmienionej formie przez (między innymi) kościelnych hierarchów.
Gdzie ty Gajus, tam ja Gaja…
O ile rzymscy panowie mieli ograniczone pole manewru, to majętne Rzymianki mogły wybierać spośród nieskończonej liczby wzorów i rodzajów ozdób.
Najbardziej powszechne były bransolety, naszyjniki, zawieszki i kolczyki – nie tylko mocno zdobione, ale i bardzo eklektyczne. Rzymianki – jako obywatelki świata – podpatrywały i łapczywie kopiowały greckie czy staroegipskie trendy, a następnie – przerabiały je na własną, jeszcze bardziej spektakularną modłę. Finalnie, elegantki z wiecznego miasta nosiły – dla przykładu – inspirowane sztuką helleńską kolczyki czy zaszczepione przez Kleopatrę bransolety. Tyle tylko, że w ich wykonaniu wspomniane kolczyki i bransolety były sto razy bardziej błyszczące, ciężkie i efektowne – zmyślnie kute i ozdabiane pełnymi garściami błyszczących kamieni. Sporym wzięciem cieszyły się także kamee i orientalne, dalekowschodnie ozdoby.
Źródła: www.flickr.com
Rzymianki stosowały też złote spinki i szpilki o różnym przeznaczeniu – zakończone złotą główką lub perłą, wykorzystywane zarówno do upinania szat jak i do układania i przytrzymywania misternych fryzur. Do tego dochodziły pierścienie. W tym te najważniejsze – miłosne!
Najstarsze pierścienie zaręczynowe wykonywane były z braku laku (a raczej – z tytułu ograniczonych zasobów złota) z żelaza. W epoce największego rozrostu wpływów Cesarstwa – popularne stało się wręczanie złotych pierścieni zaręczynowych lub drogocennych monet.
Jeśli wybranka serca odpowiedziała na miłosne pytanie twierdząco – następowały zaślubiny. Wtedy też, w obecności świadków, narzeczeni podawali sobie ręce, wyrażali chęć zawarcia małżeństwa i prosili bogów o błogosławieństwo. Uczta weselna trwała do rana, jednak świeżo poślubiona żona wymykała się z niej w chwili, gdy na niebie pojawiała się pierwsza gwiazda. Panna młoda szła do domu, na progu którego czekał na nią mąż. O tym, co działo się po chwili, gdy panna młoda wypowiadała tradycyjne Ubi tu Gaius, ibi ego Gaia (Gdzie Ty Gajus, tam ja Gaja) milczą wszystkie, historyczne źródła. Pewnym jednak jest, że radość z zawarcia związku małżeńskiego była wielka i spektakularna. Tak samo, jak spektakularne, pełne rozmachu i ozłocone było życie (a przy okazji – biżuteria) w czasach świetności Imperium (Aurum) Romanum.
Tekst: Anna Kunicka
Zdjęcia na podstawie licencji:
-
Fot. 1. Biżuteria stylizowana (licencja CC, autor Paul Garland)
www.flickr.com/photos/paul_garland/669283022/sizes/z/in/photostream/
- Fot. 2. Rekonstrukcja ubioru i biżuterii (licencja CC, autor gauiscaecilius)
-
Fot. 3. Sygnety pieczęcie (licencja CC, autor Paul Garland)
www.flickr.com/photos/paul_garland/668426611/sizes/z/in/photostream/
-
Fot. 4. Kolczyki (licencja CC, autor jondresner)
www.flickr.com/photos/jondresner/3072696886/sizes/z/in/photostream/